— Tak! — wyszeptał Eugeniusz — poznaję moją żonę.
Pani Rokesmith szyła w swoim pokoju, mając przy sobie kosz pełen przyborów do roboty i pełno małych, uszytych już sztuk ubrań, wykonanych z taką doskonałością, jakgdyby Bella zamierzała robić konkurencyę modniarce lalek. Tym razem nie uciekała się do wyroczni rodzin angielskich, zwanej „Wyborną gospodynią“, a jednak musiała chyba brać u kogoś lekcye, bo inaczej nie wykonywałaby swych miniaturowych arcydzieł z taką biegłością i precyzyą. Profesorem jej musiał być prawdopodobnie Amor we własnej osobie, który na ten raz wyłamał się z pod przepisów mody, domagającej się od niego nagości, ze względów malowniczych i, włożywszy na paluszek naparstek, wtajemniczył ją sam w tę obcą jej dotąd dotad gałąź pracy. Młoda pani szyła z twarzą pogodną i spokojnie z rytmicznym ruchem ręki i główki, który przywodził na myśl wspomnienia stylowej figurynki z saskiej porcelany, zdobiącej również stylowy zegarek, zrobiony ręką najlepszego artysty.
Nadchodziła właśnie godzina powrotu Johna, ale Bella nie wyszła tym razem na jego spotkanie, chcąc wprzód wykończyć malutką, niezwykle strojną koszulkę, która miała być tryumfem jej i chlubą.