ło się pastorstwu wyrwać z jej rąk i pośpieszyć na dworzec, gdzie przybyli oboje zlani potem. Wszystko, co powyżej przytoczyłem, przynosi zaszczyt zacnej parze i wielu innym im podobnym, które, rozsiane po kraju naszym, spędzają życie na usługach innych. Ludzie ci zapominają o drobiazgach uciążliwych swego powołania, zapatrzeni w wielki cel, któremu służą i nie mają sobie za uchybienie oddawać czas swój istotom często niedorzecznym, kapryśnym i wymagającym, których znajdują sporo wśród swych owieczek.
— Spóźniliśmy się trochę — rzekł pastor Milwey do Mortimera — ale zatrzymała nas w ostatniej chwili osoba, mająca prawo udać się do mnie po radę.
— „W ostatniej chwili” to prawda, ale co się tyczy prawa, to pan za dobry i za przystępny, nadużywają też tej jego dobroci.
Bella, z którą witała się pani pastorowa, musiała raz jeszcze powtórzyć bajkę o fluksyi drogiego Johna, co tym razem poszło jej mniej gładko, bo nie nawykła do kłamstwa.
— Co za szkoda! — zawołała pani Milwey — pan Rokesmith był tak dobry dla Lizy Hexham.
Zaledwie wyrzekła te słowa, zbliżył się do nich dżentlmen, ubrany poprawnie w popielaty, czarno nakrapiany garnitur i stał w postawie wyczekującej. Wyraz jego oczu uderzył panią pastorową — tak był niezwykły.
— Mój drogi! — rzekła, zwracając się do męża — ten pan ma, zdaje się, do ciebie interes.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/781
Ta strona została przepisana.