zem tak przykry, że Jenny wolałaby nie doznawać wcale radości, niż doświadczać jej w tym sposobie.
— A teraz? — spytała jej dama.
— Teraz już jest cicho.
— Gdzie?
— Nie wiem, tam, ale nie, oto znów; nie słyszałam nigdy czegoś podobnego. Trzeba chyba kogoś sprowadzić.
— Nie radzę pani — rzekła podróżna dama, marszcząc brwi w sposób osobliwy.
Obie słuchały jeszcze czas jakiś niezrozumiałych odgłosów, tylko, że Jenny miała wyraz twarzy zdziwiony, dama zaś zachowywała się jak ktoś, uprzedzony o przyczynie zajścia. Wkrótce potem Jenny ujrzała zbiegającego po schodach dżentlmena, z twarzą czerwoną i olbrzymimi faworytami.
— Załatwiłeś interes? — spytała go dama,
— Zupełnie zadowalająco — odparł dżentlmen z faworytami, biorąc z jej rąk kapelusz.
— Może teraz pani wejść do pana Fledgeby — rzekła wyniośle dama.
— A może pani zechce wręczyć mu odemnie tę pamiątkę — rzekł z wielką kurtuazyą dżentlmen, podając małej robotnicy, złamaną na trzy części laskę trzcinową. — Niech mu pani raczy powiedzieć, że przesyła mu to Alfred Lammie, który wyjeżdża dziś do Dover. Niech pani nie zapomni, Alfred Lammie, który przesyła mu życzenie wszelkiej pomyślności.
Jenny wizęła machinalnie szczątki trzcinowej laski, a dziwna para oddaliła się, śmiejąc się dziko.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/793
Ta strona została przepisana.