pary. Pochylona nad kołyską małej, Bella odnajdywała z pewnym podziwem w tej drobnej twarzyczce miniaturowe powtórzenie własnych rysów z dołeczkami włącznie. Małe bobo było przytem niezwykłe inteligentne, oceniło bowiem wybornie charakter babki i stawiało energiczny opór, ilekroć dostojna ta dama próbowała otoczyć je swą opieką.
— To dziecko odmładza w mych oczach Bellę — mówił do zięcia Cherubin — tak samo bawiła się kiedyś swą lalką.
Młoda matka wyprawiała też rzeczywiście wspólnie ze swym malutkim skarbem najrozmaitsze figle i pod tym względem żadne inne bobo nie dorównałoby jej niemowlęciu, żadne też nie było tyle razy na dzień ubierane i rozbierane i nie budziło uczuć tak słusznej dumy w swych rodzicach.
— A teraz czy chciałabyś być bogata? — spytał John Belli.
— Szczególne pytanie, czy uważasz, że nie jestem dość bogata, mając ciebie i ją?
— Ale przecież — nalegał John — czy nie chciałabyś mieć czegoś, co ci się szczególnie podoba?
Bella nie umiała na razie odpowiedzieć, chociaż wreszcie przyznała, że marzy się jej czasem śliczny pokoik dziecinny dla boba. Byłby to wesoły pokoik, wytapetowany wszystkimi kolorami tęczy, bo mała przepada za żywemi barwami. Na schodach stałoby pełno kwiatów, bo dziecko lubi je pasyami, a potem jeszcze gdzieś umieścićby można dużą klatkę, pełną ptaszków, bo maleństwo umie już odróżnić ptaszki i patrzy na nie chętnie.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/801
Ta strona została przepisana.