Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/802

Ta strona została przepisana.

— A może jeszcze coś? — spytał John.
— Dla mnie nic, skoro bobo będzie miało wszystko, co lubi.
— Żadnego klejnotu?
— Owszem, wiesz mała skrzyneczka wyrzeźbiona z kości słoniowej, pełna błyskotek, wygląda ślicznie na gotowalni.
Gwarzyli tak, idąc pod rękę po ulicach Londynu, gdzie Bella wybrała się dla sprawunków, byli oboje w wybornych humorach, gdy nagle zaszło coś, co rozwiało w jednej chwili piękne marzenia. Na zakręcie ulicy spotkali się oko w oko z Mortimerem Lightwood. Ten stanął osłupiały, a i Rekesmith zmieszał się mocno.
— Zdaje mi się, że jednak znam pana — rzekł pierwszy Mortimer.
— Przecież go pan nigdy nie widział — zawołała Bella.
— Moja droga — przerwał jej John — gdym widział pana Lightwood raz ostatni, nosiłem inne nazwisko.
— Nie byłbym wspomniał o tem w obecności pani — rzekł wtedy Lightwood — ale skoro pan zaczął pierwszy, muszę przyznać, że jest on człowiekiem, którego szukam oddawna.
— Wiem o tem — odparł Rokesmith, który odzyskał już spokój — ale nie leżało w moich rachubach dać się panu poznać.
— Położenie moje jest przykre i sprzeczne z mojemi uczuciami, ale nie mogę pozwolić, abyś mnie pan zbywał takiemi tysko wyjaśnieniami — zekł Mortimer.