Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/809

Ta strona została przepisana.

— Niechże nas Bóg ma w swej opiece, czy to zmarli z grobu wychodzą.
John zamknął spokojnie drzwi, nie zważając na widoczne przerażenie obu marynarzy. W barze wywiązała się ożywiona wymiana słów, w której górował nad innymi głos inspektora.
— Możemy już odejść, mój skarbie — rzekł John do Belli.
— Co się właściwie stało? i dlaczego ci ludzie byli tak zdziwieni i zalęknieni?
— To już przeszło. Obecnie pan inspektor próbuje im udowodnić, że nie zamordowałem samego siebie.
Bella nie rozumiała, ale za to była w tej chwili zupełnie pewna, że John zostanie uniewinniony i że mu już nic nie grozi, to jej wystarczało.
Wyszli więc oboje z gospody i powrócili do domu rozpromienieni.
— Ale, ale — rzekł John — mam dla ciebie jedną jeszcze ważną nowinę. Dom komisowy chiński, w którym pracowałem, zwinął swój interes, ja zaś dostałem inną, dużo lepszą posadę,
— Cieszysz się więc?
— I bardzo.
— Hurra! zatem ja i bobo cieszymy się również — zawołała Bella — wyjmując z kołyski małą swą miniaturkę i podrzucając ją do góry.
— Tylko, moja droga, będziemy się musieli przenieść. Boję się, czy ci to nie będzie przykre, bo przywiązałaś się, zdaje mi się, do naszego domku.