da, którym był nie kto inny, tylko on sam. No i wreszcie nadszedł dzisiejszy dzień.
Po tych wyznaniach nastąpiły nowe uściski z niemałem niebezpieczeństwem dla cudownego boba, które leżało właśnie na kolanach matki.
— Potrzymaj małą, Johnie, ty umiesz to doskonale — rozkazała Bella, podając mężowi mały cud — a teraz z nami sprawa — rzekła, przyklękając przed panem Boffen, który odwracał głowę — najpierw przepraszam pana za brzydkie przezwiska, jakiemi zwymyślałam pana przy pożegnaniu. Jesteś pan daleko lepszy, niż Duncer, Blachery, Jones, a zwłaszcza ten okropny Hopkins, nie jesteś pan ani odrobinę skąpcem.
Pani Boffen wydała okrzyk radości, słysząc tak świetną rehabilitacyę swego małżonka.
— A teraz opowiem wam sama koniec całej tej historyi — mówiła Bella, biorąc pana Boffen za obie klapy od surduta i zmuszając, aby na nią patrzył. — Pan postanowiłeś pokazać pewnej złej, chciwej i głupiej dziewczynie, jak wygląda człowiek, którego zepsuło bogactwo i zrobiłeś pan z siebie potwora, aby ta nikczemna dziewczyna przekonała się naocznie, jak to wygląda.
— No znowu nie całkiem tak — próbował przeczyć pan Boffen.
— Owszem, całkiem tak, nie wykręcaj się pan i patrz mi prosto w oczy. Widziałeś pan, jak bogactwo zawraca mi głowę i wysusza serce, jaka się robię chciwa, pyszałkowata, niegrzeczna i samolubna i zabrałeś się do kuracyi.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/814
Ta strona została przepisana.