zajutrz o umówionej godzinie przed domem państwa Boffen. Dzień był słotny, to też Silas pozwolił sobie przyjechać dorożką, eskontując już z góry przyszłe swe bogactwo. Zadzwonił do drzwi z wielką pewnością siebie i zażądał widzenia się z Boffenem. W prowadzony do przedpokoju, Silas nie zdjął z głowy kapelusza i zaczął coś majstrować z zegarem ściennym, posuwając wskazówki i nakręcając go, aby dzwonił. Lokaj przerwał mu tę zabawkę, prosząc go, by wszedł do gabinetu pana Boffen wraz z panem Wenus. Literat, wierny obranemu systemowi, wszedł z głową nakrytą i usiadł, nieproszony, obok gospodarza. Nagle uczuł, że coś mu zrywa kapelusz, który wyleciał przez okno otwarte, jak się zdaje w tym celu.
— Zachowaj się pan przyzwoicie, inaczej znajdziesz się wnet tam, gdzie twój kapelusz, — zabrzmiał mu nad uchem znany, nienawistny głos. Wegg odwrócił się i osłupiał na widok sekretarza.
Silas poklepał się odruchowato po łysinie i siedział czas jakiś z otwartemi usty, ale wnet odzyskał spokój.
— Bardzo dobrze! — rzekł. — Poleciłem ci przecie wydalić tego gagatka, ale ty nie zrobiłeś tego, obaczymy, co z tego wyniknie.
— Ja także nie odszedłem — odezwał się ktoś z kąta — a Wegg, obróciwszy się w tamtą stronę, dostrzegł tego samego podmajstrzego, który mordował go przez tyle dni. Miał jeszcze twarz podwiązaną, ale gdy odjął od niej chustkę, ukazało się z po za niej oblicze Salopa, który ryknął ogromnym śmiechem. — Nie poznał mnie ten dżentlmen,
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/821
Ta strona została przepisana.