nocą, błąkał się, jak potępieniec... Z czasem jednak obawa, aby Riderhod go nie zdradził, zmniejszyła się. Wiedział, że śluzarz nie zna jego nazwiska, że nie umie czytać i pisać i nie potrafi go wydać w ręce policyi, nie wiedząc, z kim miał do czynienia. Nie spotkał go zresztą ani razu i miał nadzieję, że to nie nastąpi jeszcze prędko, a może nawet nigdy. Nie przyniosło mu to wprawdzie żadnej ulgi — a tylko przestał myśleć o jedynym człowieku, który znał jego tajemnicę. Nadeszła tymczasem zima. Bradley spełniał automatycznie swe obowiązki. Był więc dnia pewnego w szkole i stał właśnie przy tablicy, mając rozpocząć wykład, gdy na progu ukazał się Riderhood.
— Bardzo przepraszam, żem tu wszedł — rzekł, rozglądając się po sali i śmiejąc się głupkowato — ale co to za miejsce?
Dzieci, zawsze rade niespodzianej przerwie w lekcyach, spojrzały na nauczyciela, a widząc, że ten osunął się na krzesło, jakby odkładał na później chwilę zaczęcia wykładu, odpowiedziały chórem, że miejsce to jest szkołą.
— A to bardzo ładnie — rzekł, kiwając głową człowiek, pracujący w pocie czoła — tu więc uczy się młodzież, co trzeba robić, a czego unikać i innych mądrych rzeczy. A co to za czarna deska? — badał dalej uczniów.
— Tablica do pisania — odpowiedzieli chłopcy.
— Doprawdy? więc się na tem pisze? nie byłbym się tego domyślił.
Bradley siedział zdrętwiały, czekając, jak
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/828
Ta strona została przepisana.