— Czy się panu zdawało, że go tu znajdziesz? — rzekł głucho Bradley, obiegając oczyma salę szkolną.
— Za pozwoleniem — przerwał Riderhood — jakżebym go mógł tu szukać, skoro widzę, tylko pana i te jagniątka, z którymi pan czytasz lekcyę? — ale tamten pan musi przyjść do mnie, de mojej śluzy nad rzeką, inaczej ja sam do niego przyjdę.
— Powtórzę mu to — rzekł Bradley.
— A on przyjdzie chyba do mnie, skoro się dowie.
— O czem?
— Bo widzi pan, ten krewny pański, kąpał się u nas w lecie i zatopił swoje ubranie, a ja wyłowiłem je, chciałbym też dostać coś w nagrodę, a będzie to uczciwy zarobek — nieprawdaż? A teraz kłaniam się pięknie i dziękuję za przyjęcie panu i tym barankom.
Z temi słowy Riderhood wyszedł, zostawiając nauczyciela z chłopcami. Bradley próbował dokończyć lekcyi, ale przechodziło to jego siły. Dostał ataku takiego samego, jaki przebył już kiedyś na dworcu, dowiedziawszy się o ślubie Lizy. Nie pierwszy to zresztą raz powracała mu ta dziwna choroba, której nabył niespodzianie, on, silny dawniej i zdrów, z nerwami, jak stal, dziś rozstrojony, jak chorowita kobieta. Uczniowie jego znali już te ataki i bali się ich potrosze, dziś stały się one hasłem do przerwania lekcyi. Nazajutrz była sobota, dzień wolny od lekcyi i Bradley skorzystać postanowił z niego, by udać się do śluzy. Noc
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/830
Ta strona została przepisana.