Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/838

Ta strona została przepisana.

— Czy nie zdaje ci się, że właśnie przez wzgląd na nią nie należy narażać jej na przyjęcie, jakiego może doznać w naszym świecie?
— Och! — zaśmiał się Eugeniusz — we dwóch damy chyba radę naszemu światu. Czy lękasz się lady Tippins?
— Trochę — odparł również śmiejąc się Mortimer — ale w każdym razie możemy stawić jej czoło.
— Z pewnością — potwierdził z zapałem Eugeniusz. — Moja żona jest mi trochę droższa od lady Tippins i jej podobnych. Zostanę też i walczyć będę o nią z odkrytą przyłbicą do ostatka. A gdybym się kiedy zachwiał i chciał jej naprawdę bronić, usuwając ją i ukrywając przed tymi ludźmi, to ty, mój przyjaciel, którego po niej kocham najwięcej na świecie, powiedzieć mi masz, żem zasłużył na to, aby mi ona w twarz plunęła i kopnęła, zamiast ratować mój skrwawiony zewłok zatopiony w rzece.
Mówił te słowa z takiem uniesieniem, że twarz mu zapłonęła i przez chwilę stał się podobny do tego, czem był, nim go oszpeciły okaleczenia. Rozmawiali tak o przyszłości, aż do nadejścia Lizy. Wszedłszy, młoda pani Wrayburne zauważyła odrazu podniecenie męża i dotykała z niepokojem twarzy jego i rąk.
— Wyprawiłeś mnie na spacer, ale nie powinnam była odchodzić. Widzę, że jesteś cały rozpalony. Co ci się stało?
— Mój Boże! — zaśmiał się po dawnemu Eu-