— To niewiele — zauważyła miss Potterson, wzgardliwie wydymając usta.
— Robiliśmy przecie razem, byłem jego wspólnikiem — rzekł Riderhood — cóż dziwnego, że wiem o nim więcej, niż drudzy.
Panna Potterson trwała w tem niedowierzaniu, a jednak była w gruncie zakłopotana, z czego Riderhood zdawał sobie wybornie sprawę.
— Tak, tak, — mówił — robiłem długo z Gafferemi, blisko 20 lat, to też coś wiem o nim,
— W takim razie oskarżasz samego siebie...
— Nie, panno Potterson, nie, bo przecież odprawił mnie, nie chciał mieć niewygodnego świadka.
— Cóż mu wreszcie zarzucasz? tłómacz się jaśniej.
— On wyławia trupy, to prawda, ale dlaczego znajduje je zawsze, pytam panią? dlaczego prawie codzień trafia mu się ten towar?
— Wszyscy wiedzą, że jest wybornym wioślarzem.
— A czy pani jest pewna, że nie pomaga wiosłem swoim topielcom. Łatwo przecież bardzo dać komuś po głowie, aby się jeszcze głębiej zanurzył, a potem wyłowić go znowu.
— Zamilcz Riderhood, to byłoby okropne!
Ale Riderhood nie chciał milczeć, pijany był zresztą, co było u niego stanem normalnym. Bełkotał więc coś jeszcze ochrypłym głosem.
— Milczałem 20 lat, ale powiem, muszę wreszcie powiedzieć. Ten człowiek... Czemże on jest?
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/85
Ta strona została przepisana.