Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/92

Ta strona została przepisana.

— Wierzę w rozmaite rzeczy, może potrafię i w to uwierzyć — odparła sucho właścicielka gospody.
Liza wyszła. Ponuro zadzwonił w jej uszach szczęk łańcucha, którym Bob zabezpieczył drzwi po jej odejściu.
Noc była czarna, zimny wiatr dął od rzeki. Idąc tak sama w ciemności, Liza czuła się jakby ogarnięta ze wszystkich stron atmosferą mordu. Opadły ją straszne myśli, które huczały jej w duszy, podobnie jak te fale rzeczne, szumiące u jej stóp. Próbowała uporządkować myśli, ale za każdym razem mąciły się w jej głowie i zapadały w czarną otchłań. Była pewna, że ojciec jej nie zabił młodego Harmona i że całe to oskarżenie jest potworną sprawką Riderhooda, ale to nie zmieniało rzeczy. Wiedziała o tem, że skazywano niekiedy na śmierć ludzi niewinnych, a ojciec jej nie był może całkiem niewinny. Już i tak patrzano na niego krzywo od czasu śledztwa w sprawie topielca. Zauważyła już od pewnego czasu, że ludzie urywają rozmowy, gdy on nadchodzi, że szepcą coś do siebie. A teraz jeszcze to wygnanie z gospody panny Potterson dopełniło miary posądzeń. Widziała przed ojcem swym czarną otchłań, do której wciągną go wiry nieznane, czuła, że tu nic nie pomoże, że wszelka walka będzie tylko próżnem szamotaniem się osaczonej istoty, przeciw której zwracają się wszelkie, chociażby mylne poszlaki... Od rozpaczy broniło ją tylko przyzwyczajenie do pracy i radzenia sobie w każ-