sypiał zwykle Karolek i przekonał się, że jest pusty.
— Gdzie on jest? — pytał już z głuchą wściekłością.
— Ojcze! nie gniewaj się — mówiła Liza — on odszedł, aby się uczyć.
— Podły! — krzyknął Gaffer, chwytając w rękę nóż i wywijając nim.
— Ojcze! było mu bardzo ciężko, płakał, odchodząc, ale on musi się uczyć, ty mu przebaczysz ojcze.
— Nigdy, nigdy. Powiedz mu, żeby mi się nie pokazywał, żeby nie stanął mi nigdy w drodze, bo nie ręczę za siebie, wyparł się ojca, teraz ja się wypieram tego wyrodka.
Mówiąc to, Gaffer odsunął talerz i uderzał po stole nożem, którego ostrze łupało za każdem uderzeniem kawałki drzewa lub zanurzało się w stół, dziurawiąc go.
— Przestań ojcze! nie mogę na to patrzeć — krzyknęła Liza.
Ale on nie zważał na nią, mówił raczej sam do siebie.
— Teraz rozumiem, dlaczego ci ludzie nad rzeką pokazywali mi plecy, jakgdybym był zapowietrzonym. Patrzcie! mówili, to Jesse Hexham, którego wstydzi się własny jego syn. Bogdajby sam sobie był zakałą przeklęty.
— Dość ojcze! dość! rzuć ten nóż ojcze.
Poławiacz trupów usłuchał i wypuścił z rąk mordercze narzędzie, ulegał on zawsze Lizie. Ale
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/97
Ta strona została przepisana.