szcząc radośnie w dłonie. – A jak przestanie śnić o tobie, to jak przypuszczasz, gdzie wówczas będziesz?
– Oczywiście tu, gdzie jestem teraz, – odparła Ala.
– Nie, kochanie! – zawołał Klaps wzgardliwie. – Nie będziesz nigdzie. Przecież jesteś tylko czemś w jego śnie.
– Gdy Król się obudzi, – dorzucił Klops, – ty znikniesz, roztopisz się, jak świeca!
– Ależ ja nie chcę! – jęknęła Ala z przerażeniem. – Zresztą, jeżeli jestem czemś tylko w jego śnie, to chciałabym wiedzieć, czem wy jesteście?
– Tem samem, – rzekł Klops.
– Tem samem, tem samem, – zawołał Klaps.
Wykrzyknął to tak głośno, że Ala go mimowoli zmitygowała:
– Cicho! Boję się, że go obudzisz, robiąc tyle hałasu.
– Na nic się nie zda twoje uciszanie, – rzekł Klops, – skoro jesteś tylko cześ w jego śnie. Przecież wiesz dobrze, że nie istniejsz w rzeczywistości.
– Właśnie, że istnieję! – jęknęła Ala i zaczęła płakać.
– Nic ci nie pomoże, choćbyś płakała, – zwrócił jej uwagę Klaps, – zresztą niema czego płakać.
Strona:PL Carroll - W zwierciadlanym domu.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
73