wiórki; te nie przyjaźnią się nigdy z człowiekiem i nie pomagają mu w niczem.
— A człowiek co dla nich robi? spytał mieszkaniec stepu.
— Dobrego nic. Gdy jest głodny, zabija je i zjada.
— Więc za cóż one mają mu być przyjaciółmi? Ja dbam o swoje stada, chronię je od zimna, dostarczam paszy, bronię przed niebezpieczeństwem, dlatego też mam prawo korzystać nawzajem z ich pomocy, sił, z pokarmu, którego mi dostarczają.
— To prawda — rzekł dziki człowiek — ja i bracia moi nie wiedzieliśmy dotąd, jaki to pożytek być może z oswojonych zwierząt, i znaliśmy tylko dzikie, ale gdy powrócę do nich, opowiem im, co widziałem, aby i oni mogli prowadzić życie wygodniejsze.
— Pewno, że wygodniejsze — rzekł pasterz — co to za przysmak świeże, ciepłe mleko — jak dobrze podczas deszczu w namiocie ze skóry — jak przyjemnie w zimie w baranim kożuchu! Spię spokojnie, bo pies czuwa, dziki zwierz nie napadnie już na mnie znienacka; — chcę gonić wroga, dosiadam konia i pędzę jak wiatr po stepie! Nigdy nie bywam głodny.
Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Bardzo dawno.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.