— Właśnie gdy dziki człowiek rozmawiał z pasterzem, którego towarzysze oddalili się wraz ze stadami, w poblizkiej puszczy rozległ się ryk groźny i straszne niedźwiedzisko ukazało się o kilka kroków. Pasterz się przeląkł, bo nie miał z sobą żadnej broni, ani psa do pomocy, ale myśliwy w mgnieniu oka zmierzył i trafił napastnika między oczy potężnym kamieniem, a na ogłuszonego wpadł ze swą maczugą[1]. Teraz i pasterz przybiegł mu na pomoc i psy — ryk usłyszawszy — mknęły po zielonej łące. Wkrótce też trup niedźwiedzia leżał rozciągnięty na trawie.
— Dzielny jesteś — rzekł pasterz do dzikiego człowieka — ty pokonałeś niedźwiedzia, ale zabrać go z sobą nie możesz. Za ciężki. Pozostaw nam tę zdobycz, a zato wybierz sobie dwoje zwierząt domowych, które ci się podobają.
Myśliwy się zamyślił. Konia rzeczywiście wziąć nie mógł: piekne zwierzę nie przedarłoby się przez gąszcz leśny; — krowa także; — wziął więc dwa psy młode, aby je nauczyć polowania, a pasterz dodał mu jeszcze owiecz-
- ↑ Maczuga — gruba pałka.