pisał nietylko porządnie, lecz ładnie; podziwiała go mama, siostry, nauczyciel, a on zapytał cicho:
— A co, mateczko, dotrzymałem słowa?
— Dotrzymałeś, synku, ale czy to długo tak będzie?
— Zawsze, mateczko.
Mama ucałowała swojego pieszczoszka i pomyślała sobie, że może naprawdę Gucio zrozumiał wreszcie, co to znaczy dać słowo.
Była to sobota, wiosna, dzień prześliczny, wszędzie zielono, świeżo, na niebie ani chmurki, wietrzyk taki ciepły, lekki, pieszczotliwy, w powietrzu pełno zapachu kwiatów i ziół.
— Miałbym ochotę przejechać się z wami za miasto — rzekł ojciec — tylko nie wiem, czy dzieci mogą?
— Ojczulku, tatku, jutro przecież niedziela — wołały dzieci — zdążymy nauczyć się lekcji.
— I nabazgrać po dawnemu, prawda, Guciu?
— Nie, ojczulku, dałem słowo.
— No, to pojedziemy.
Pojechali do Wilanowa, gonili się po parku, zwiedzili pałac, pływali łódkami po Wiśle, i tak im było wesoło, jak nigdy. Wrócili późno wieczorem zmęczeni, lecz w doskonałych humorach.
— Jutro trzeba się dzielnie zabrać do roboty — rzekł Zygmuś już w łóżeczku.
Naturalnie — odparł Gucio.
Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Dotrzymuj słowa.djvu/08
Ta strona została uwierzytelniona.