Tymczasem z samego rana przyszedł Staś powiedzieć, że ciocia Julcia zaprasza wszystkich na podwieczorek. Ciocia Julcia miała śliczny dom z ogrodem, i dzieci niezmiernie lubiły tam chodzić, to też radość była wielka.
— Ale jakże będzie z lekcjami? rzekł ojciec.
— Zaraz się do nich weźmiemy — odpowiedział Gucio. — A jeśli nie zdążymy, to zostaniemy w domu obaj z Zygmusiem i przyjdziemy trochę później. Do cioci tak bliziutko, nieraz sam chodziłem.
I tak się stało. Chłopcy nauczyli się z rana wszystkiego, zostało im tylko pisanie, jakieś pół godziny pracy. Rodzice więc z siostrami poszli naprzód, usprawiedliwić przed ciocią opóźnienie siostrzeńców, a Zygmuś i Gucio zabrali się do roboty. Mimowolnie jednak Gucio spieszył się trochę, a z pośpiechu to wiadomo, co bywa z pisaniem. Przypominało ono bardzo dawne czasy.
Wtem Zygmuś spojrzał mu w kajet.
— Guciu! zawołał z przerażeniem. Co to?
Gucio się zaczerwienił. Zły był na siebie, na pisanie, na Zygmusia, na cały świat.
— Więc cóż? — rzekł hardo.
Zygmuś spojrzał na niego i uśmiechnął się dziwnie.
— Nie wiedziałem, żeś kłamcą.
— Kłamcą! — krzyknął Gucio, odskakując od stołu z zaciśniętemi pięściami i iskrzącym wzrokiem. — Ja nie kłamię! Nigdy nie kłamię!
Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Dotrzymuj słowa.djvu/09
Ta strona została uwierzytelniona.