i łamią, cała sieć nici ognistych się plącze, gaśnie i błyska i bucha jasnością, i znów kona, znów świeci. A wszystko to wśród ciszy uroczystej, bez najlżejszego szmeru i szelestu, choć wątpić trudno, że niezwykłe rzeczy dzieją się dziś tam w górze.
— Dwunasta, dzieci! — dał się słyszeć we drzwiach głos matki, niby wyrok jakiś straszny.
— O mamo! teraz się właśnie zaczyna!
— Późno — szepnęła matka, lecz widocznie sama zachwycona zjawiskiem, nie myśli być srogą. Stanęła razem z dziećmi i patrzy w milczeniu na złote liście, co sypią się deszczem z niewidzialnego drzewa. Czarodziejski widok. Któżby zamykał oczy na te cuda? Marynia ręce składa, niby do modlitwy, Franek cichy i blady, mocno, mocno ściska rękę pana Adama, Kostek brwi zmarszczył, jakby myśl natężał dla zrozumienia tych dziwów natury, nawet Romek widocznie zapomniał o żartach i ciekawem spojrzeniem śledzi losy błysków w tym chaosie świateł i cieni.
— Po pierwszej, dzieci, — odzywa się matka, teraz stanowczym tonem.
— Mamo, najdroższa mamo!
— Nic innego już nie zobaczysz, Maryniu, — i tak wszystko wkrótce się skończy.
— To czekajmy do końca.
Chłopcy nieznaczna mrugnęli na siebie.
— Dobranoc, mamo, idziemy na górę.
— Proszę mi tylko nie patrzeć z balkonu, noc bardzo chłodna.
— Pan Adam jest z nami.
Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Noc sierpniowa.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.