uwijać się dokoła, ptaszki śpiewać i gwarzyć — a tu cicho, zimno, smutno...
— Smutny ten świat! — rzekł wreszcie do sąsiedniej trawki. Lepiej mi było spać tam, w głębi mojego krzaczka, śniły mi się śliczne rzeczy; otworzyłem oczko fijołkowe, aby im się przypatrzeć, ale widzę, że to zgubą dla mnie będzie. Zabije mnie to zimno, te ciężkie krople deszczu, co jak kamienie wciąż padają z góry. Umrę z samego smutku...
— Biednyś ty!... — odpowiedziała mu trawka. I mnie zimno i tęskno, ale mam chociaż nadzieję, że doczekam lepszych czasów. Moje listeczki żyją dosyć długo, to się napatrzą jeszcze na świat Boży.
Westchnął fijołek i pochylił główkę, z której, jak łezka, spadła kropla rosy. Czuł on, że umrze wkrótce, że nie zniesie tego chłodu i że nie poznał żadnej przyjemności życia.
Wtem coś poruszyło się obok w dużym, zwiniętym jeszcze mocno liściu konwalji.
— Śpij, śpij! — szepnął zaraz listek. Jeszcze za wcześnie na ciebie; mnie samemu tak zimno, że pewno pożółknę, — nie słyszałeś, jak fijołek skarżył się przed chwilą? biedaczysko, pilno mu było do życia, a teraz zginie marnie bez słoneczka.
— Oj, to prawda! — szepnęła jakaś zmoknięta muszka, wysuwając główkę z pod suchego dębowego liścia, gdzie obrała sobie schronienie. — Wszyscy zginiemy marnie.
Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Słoneczko.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.