Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Słoneczko.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajcie, malcy, — rzekł łaskawie — powiem wam coś na pociechę: słonko ukaże się wkrótce; nie poginiecie z zimna.
— Możemy zginąć, zanim się ukaże — westchnęła muszka.
— Nie strasz, jejmość, towarzyszy! — burknął niechętnie kamyk. — Skoro wam powiedziałem, że słoneczko błyśnie, to muszę coś wiedzieć o tem. Niedarmo lat tysiące patrzę na niebo i chmury.
— Powiedz, ach! powiedz, najdroższy kamyku, czy długo tak cierpieć będziemy?
— Chwil kilka; widziałem od samego rana, że chmury już się wypłakały i słonko je rozproszy dzisiaj... A teraz patrzcie!
Wszystko, co żyło i słyszało te słowa kamyka, zwróciło się ku niebu, które rzeczywiście inaczej teraz jakoś wyglądało. Ciemnoszara barwa obłoków stała się przezroczysta, niebieskawa, i widocznym było, że zniknie wkrótce. Na ziemi zrobiło się ciepło, prawie duszno, mgła lekka podnosić się zaczęła w górę, nagle...
Trudno opisać, co się stało naraz: niebo rozjaśniło się cudownym blaskiem, złote promienie słońca zamigotały w powietrzu objęły ciepłem tchnieniem wszystko, co było na ziemi. Wszędzie zawrzało życie. Fijołek szeroko rozłożył płatki swej korony i otoczył się miłą wonią; trawka, wilgotna jeszcze, świeciła jak jedwabna wstążka; muszka wzleciała w górę.
W mgnienia oka tysiące głosów napeł-