gniazda, do swoich i sam zostanie... Kto tylko o lataniu myśli, zapomina o pracy, a pracować trzeba: tyle roboty! Gniazdko lepić, naprawiać, dzieci karmić, szukać żywności, to i dnia nie wystarczy. A przytem tak lubimy rozmawiać. Spotkasz znajomych, zaraz musisz opowiedzieć, coś widziała, coś robiła, a czas leci, leci, jakby miał skrzydła.
— Cóż ci to szkodzi, jaskółeczko? Niech sobie leci.
— Dobra jesteś, moja dziewczynko. A jesień? Czeka nas podróż długa, bardzo ciężka, a dzieci jeszcze małe, żeby choć podrosły.
— To zostańcie na zimę z nami, wróbelki zostają.
— Eh, te żarłoki — rzekła niechętnie jaskółka — one zostać mogą: zabraknie owadów, jedzą ziarnka, jagody, wszelkie okruszyny, i żyją; — a my nie; poumierałybyśmy tutaj wszystkie z głodu. Ale do widzenia, dziewczynko, zadługo już rozmawiam z tobą.
— Zaczekaj, jaskółeczko, jeszcze jedno słówko: dlaczego ci się zdaje, że ludzie tacy szczęśliwi?
— Niewszyscy może — odpowiedział ptaszek — ale myślałam o tobie, dziewczynko. — Taka jesteś duża, taka silna, rumiana i leżysz sobie oto na słoneczku, nic nie robisz, nie troszczysz się o pożywienie, gniazdo musisz mieć mocne i wygodne, szczęśliwa jesteś. Ale się domyślam, żeś ty takie wielkie pisklę i dlatego nic nie robisz, bo przecież ludzie muszą
Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Słoneczko.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.