a ty pilnujesz, choć cię plecy bolą od leżenia. Różne bywają zajęcia.
— Nie — rzekła Lucia — ja leżę tu z własnej ochoty, bo mi to przyjemność sprawia. Ale dziś tak gorąco, przecież i ty nic nie robisz.
— Ja nic nie robię? Dobrze się znasz na tem! Zobacz, co szyszek pogryzłam. Myślisz, że to bardzo smaczne? Znajdzie się tam czasem ziarnko, ale takie maleńkie, że go nie poczujesz w żołądku. Więc gryź znowu, bez końca, póki nie będziesz syta. Od rana tak dziś pracuję, a daleko mi jeszcze do zaspokojenia głodu. Ale cóż robić, mama powiedziała: moje dzieci, szukajcie sobie teraz same pożywienia, ja muszę zbierać zapasy na zimę, śpiżarnia pusta. I szukamy. Żeby choć orzechy już były.
— I ja lubię orzechy — rzekła Lucia — to bardzo smaczny owoc.
— Wiem, wiem, że ci smakują — zawołała wiewiórka. — Ludzie to takie łakome stworzenia, wszystkoby sami chcieli zagarnąć dla siebie: jedzą zboże, mięso, owoce, co tylko jest do jedzenia. Zdaje im się, że świat cały Pan Bóg dla nich stworzył.
— Alboż nie? — spytała Lucia.
— O, wcale nie, jestem pewna, że każdemu stworzeniu dał Bóg życie dlatego, żeby było szczęśliwe; ale człowiek jest mądry i zazdrości wszystkim; wymyślił sobie, że wszystko dla niego, i zdaje mu się, że ma prawo niszczyć, zabijać, męczyć. Okrutni są ludzie.
Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Słoneczko.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.