żaby wam są potrzebne. Idź tylko do ogrodu i obejrzyj sałatę, a zaraz poznasz ten zagon, który oczyściłam w nocy od gąsiennic. Gdyby nie my, pięknieby wyglądały wasze ogrody. Ale ty jeszcze nic nie wiesz, z tobą nawet niema o czem mówić. Ot, dziecko.
Lucia była rozgniewana, lecz cóż mogła odpowiedzieć? sama się usprawiedliwiała przed żabą tem, że jest jeszcze dzieckiem. Coraz bardziej wstyd jej było: tam wiewiórka męczy się nad twardemi szyszkami, bo matka jej kazała szukać sobie pożywienia; tu żaba spracowana patrzy na nią wielkiemi wytrzeszczonemi oczyma; w polu pracują ludzie, tatuś czuwa nad nimi od samego świtu; mateczka też nie próżnuje, ani Reginka, ani ta jaskółka zwinna, co nazwała ją pisklęciem, nikt nie próżnuje, tylko ona jedna.
Spojrzała znów na żabę, ale żaba zmieniła się jakoś: stała się podobna do złośliwego karzełka, który wykrzywiał się brzydko i pokazywał jej figę.
Cóż to znowu? — chciała odezwać się Lucia, ale zbrakło jej głosu, uczuła jakiś ciężar na piersi, na oczach, podniosła senne powieki i nie wiedziała sama, czy to wszystko snem było, czy rzeczywistością. Żaby dostrzedz nie mogła, na sośnie wiewiórka ogryzała szyszki, jaskółki latały nad łąką.
Ale czy naprawdę z niemi rozmawiała?
Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Słoneczko.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.