w Warszawie, stryj pozostał pod jej opieką. Była gospodarna, radna, energiczna i najlepiej umiała jeszcze z nim wychodzić; cichy, milczący, wiecznie zajęty starzec nie był dla niej ciężarem bardzo kłopotliwym. Adaś i Zosia podjęli się za to we dwoje ponosić wszystkie koszta utrzymania.
Zosia przyjęła na wsi miejsce nauczycielki i wyjechała wkrótce. O, jakże była szczęśliwa! Wyrwała się jak ptak z klatki, do słońca, powietrza, szerokiego horyzontu, natury i jej uroków. Pracowała gorliwie, lecz nie czuła znużenia, upojona wrażeniami piękna i swobody, piła je spragnioną duszą i nie myślała prawie o przeszłości.
O stryju przypominała sobie tylko wtedy, gdy sumiennie odsyłała połowę pensji dla niego.
Minęło lato. W zimowym stroju ziemia wyglądała uroczyście: biała, czysta i jasna. Drzewa, szronem okryte, stały jak drużki w bieli, oczekujące ślubnego orszaku. W dzień srebrny welon ziemi lśnił iskrami brylantów, w nocy na ciemnem niebie lśniły gwiazdy brylantowe.
Piękną jest zima na wsi.
Cichy dworek wiejski wśród drzew bezlistnych świecił jasnemi oknami, jak drogowskaz w ciemności. Ludno w nim było, wesoło i ciepło, ciepłem serdecznem i ciepłem ogniska, co płonęło na kominku, niby znicz domowy. Tutaj też gromadziła się cała rodzina po skończonej pracy dziennej, by spędzić wieczór pospołu na swobodnej i miłej pogawędce.