wało, lecz Zosia szklanym, przerażonym wzrokiem patrzała na pożółkłe kartki; ręce jej drżały, twarz była blada i zmieniona.
Boże, o Boże! więc to stryj Stanisław! To stryj Stanisław! Ten dziwak, ten cichy, wiecznie milczący i zamknięty w sobie! I ona nie przeczuła! Nikt go nie rozumiał, nikt go nie znał... Głos matki przemówił z za grobu, lecz przemówił za późno! Jej smutne przepowiednie spełniły się: nikt nie dał mu serca... O Boże, jakież to straszne, że ona...
Jęk rozpaczy i bólu wydarł się z piersi dziewczęcia i wybuchnęła płaczem.
Ja kocham Cię, stryju! Kocham Cię i nie mogę powiedzieć Ci tego!
Już za późno! za późno!...
Świt biały zastał Zosię przy stoliku z listem w ręku. Nie płakała, ale twarz miała poważną, w pogodnych wczoraj oczach wyraz głębokiego smutku; wydawała się starszą. Tego samego dnia jeszcze prosiła o pozwolenie wyjazdu do Warszawy: musiała być na grobie stryja.
Czy wróci spokojniejsza i mniej smutna? Może; lecz poczucia winy nie zmyją łzy żalu, zostanie ono w duszy niezatarte do końca życia, bo przyszło — za późno!