wałą europejskich zbrodni XIX wieku. Natura włoska rozumiała najmiększą nawet i najłzawszą spowiedź serca — a płacząc bóle swoje — można było zakląć w słuchaczów całą Toskanię. Między Florencyą czasów Danta a każdą stolicą naszą dzisiejszą jest pewna różnica. Mógł też Dante bez uchybienia swej godności pisać do Florentczyków płomienną epistołę: «Narodzie mój, cóżem ci złego uczynił?», mógł «wystawiać na pokaz swoje rany przez los mu zadane we wszystkich ziemiach, gdzie mowa włoska rozbrzmiewa,» nie taić łez, któremi oblewał gorzki chleb wygnania. Nie uczyniłby tego ani Byron, ani Shelley, ani Wiktor Hugo, ani Heine: ci szyderstwem pokryliby może tęsknotę, ale jego potęga nic na tem nie cierpi, bo zawsze i wszędzie był sobą; nawet w przymierzach z partyami stoi po nad niemi, pogardliwy dla ich małostek i jaskrawych gałganów, sztandarami zwanych, a w swem dążeniu do ideału stoi niewzruszenie ponad światem całym.
Stało się zwyczajem — i słusznie — mówić o alma sdegnosa, duszy wzgardliwej, przezierającej z rysów Danta. Lecz jeśli gdzie wyraz ten występuje naprawdę i nie jest czczem złudzeniem, jak w szablonach zwykłych portretów, to w Dyspucie Rafaela. Tam, do Stanza della Segnatura w Watykanie, niechaj idzie kto chce zobaczyć prawdziwą potęgę umysłu. Wielki malarz sprostał wielkiemu poecie. Twarz Danta, żywa aż do nieprawdopodobieństwa, mówi do nas demoniczną satyrą. Lecz to nie uśmiech satyra, jeno wściekłe zadowolenie mędrca na widok czyjegoś zbłaźnienia się: to tryumf nadludka, który patrzy na nikczemność i karłowatość ludzi. W jego nasuniętych na oczy brwiach jest coś dziwnie drapieżnego, lwiego, w bystrym wzroku świdrująca krytyka, w zapadłej wardze górnej i kościstym, mocno wysuniętym naprzód podbródku — złośliwa zaciekłość i prawie zajadłość.
Strona:PL Cezary Jellenta Dante.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.