obawą śmieszności, jak się chroni przed światem ze swym skarbem i w wielkiej swej czci dla Beatryczy truchleje, żeby jej imienia nie zdradzić i nawet mami ludzi pozorami skłonności zwróconej w inną stronę.
Prawda, że nawet te ciepłe, dyszące zwierzenia czasem przeplata scholastyczna rozmowa z sobą, rozumowanie składające się z tylu a tylu punktów, jak, dajmy na to, cały ustęp, w którym tłómaczy się z użycia figury poetyckiej: «Że mówię o miłości, jakgdyby to była istota cielesna, jakgdyby była człowiekiem, to wypływa z trzech rzeczy i t. d.» (uryw. 25). Ale mimo to trudno wytłómaczyć sobie, jak można to wydatne, łzami zroszone oblicze miłości, tę bladość cierpienia i szlachetnej żądzy poczytać za twarz allegorycznej wiary, za bladość bezdusznego porównania. Nadto wchodzą tam inne jeszcze osoby, — przyjaciółka Beatryczy, Johanna, zwana Wiosną, «Primavera»; jest opłakaną śmierć ojca Beatryczy, łkającym prawie stylem opisaną jej rozpacz, współczucie rówieśnic, wreszcie i śmierć jej samej.
Posłuchajmy oto na chwilę samego bicia serca poety. Jest to chwila, kiedy leży złożony niemocą, a zgorączkowany mózg nie ma siły odeprzeć strasznych widziadeł. «Rzekłem wtedy do siebie z westchnieniem: Tego przecie nikt nie zażegna: nadobna Beatrycze musi pewnego dnia umrzeć.» Wpadłem więc w taki nastrój, żem zamknął oczy i, jakby szałem owładnięty, widziałem co następuje: kiedy fantazya moja rozpoczęła swą obłędną wędrówkę, ukazały mi się postaci niewiast z włosami rozwichrzonemi, i rzekły do mnie: «Umarłeś.» Błądząc tak dalej w urojeniu, straciłem wkrótce świadomość, gdzie się znajduję: widziałem kobiety niewysłowienie smutne, które z rozpuszczonemi włosami wchodziły, płacząc. Widziałem jak się słońce mroczyło i gwiazdy widnemi się stały, w takiej barwie, jakgdyby
Strona:PL Cezary Jellenta Dante.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.