Zanim się nam to wyjaśni i ażeby się wyjaśniło lepiej, wypada poruszyć niezmiernie ważny a ciekawy spór, który się wywiązał z powodu owej, dopatrzonej przez niemieckiego krytyka, Trylogii, «ein französischer Kritiker, Julian Klaczko».
Jeśli wierzyć autorowi Wieczorów Florenckich, pogląd Wittego wynurza się w tysiącach form u badaczów Danta z «tamtej, t. j. wschodniej, strony Renu» i stał się niewzruszalną podwaliną, którą tylko nieśmiało próbuje ten lub ów podważyć. Witte poddaje wprawdzie tę chwałę w wątpliwość, ale sądzę, i widać to zresztą z ogólnego kierunku dzisiejszych studyów nad Dantym [1], że czyni to raczej przez skromność. To pewna, że jego interpretacya to — znowu historya z jajem Kolumbowem: wyjaśnia ona w sposób prosty i logiczny, jednoczy co było rozstrzelone, zbliża poetę do wielkich poetów, czyniąc go bratem i zarazem, ze względu na wczesność, jakoby protoplastą duchów, co po szamotaniach serca i umysłu zawinęły do przystani.
Zdawałoby się, że ten rodowód Komedyi posiada tyle powabu, tak znakomicie potwierdza ogólną modłę rozwoju wielkich artystów, iż stanie się bezwzględnie obowiązującym i jakoś niezwykle potrzebnym. Możnaby nawet zapędzić się tak daleko, że przyznałoby mu się wyższość nawet w wypadku, gdyby temu i owemu faktowi przeczył. Ale właśnie opór mu stawi wspomniany Julian Klaczko, i to już od roku 1854 [2], kiedy po raz pierwszy krytykował pomysły Wittego. W «Causeries» znajdujemy zarzuty dawniejsze jeno jaśniej wyrażone. Są one na pozór trafne i subtelne.
Oto niema zasady uważać Danta za rodzaj Manfreda lub Fausta, pojednanego z Bogiem. Takie rozumienie byłoby