nie prościej i słuszniej byłoby zapytać epilogu tej wędrówki z Wergiliuszem, kresu właściwej pielgrzymki, i posłuchać co tam powiedziano o jej początku? A kres ten posiada wymowę iście cudowną. Jest to owo słynne z piękności pożegnanie się z Wergilim i napomnienie z ust Beatryczy, która wreszcie przebacza zbłąkanemu. Lecz cóż mu ona przebaczać może w tem ważnem miejscu, u celu pielgrzymki po krainie bólu? Cóż, jeżeli nie ów dziki ciemny bór? A czem był ten bór, to widać jak przez kryształ przez karcące słowa niebianki i wyznanie samego Danta, w którego żyłach «na widok jej każda kropla zadrżała» z obawy, skruchy i «wstydu ciężkiego»:
Lód, który ściął się wkoło serca mego,
Tchnieniem i wodą stał się, i z mej piersi
Z bólem się wylał przez usta i oczy.
A Beatrycze, tłómacząc swą surowość, mówi, iż chce, «by ją zrozumiał ten, który tam płacze, a boleść jego równą była winie». Albowiem był obdarzony od Boga i gwiazd wielkiemi przymiotami, lecz rola tem gorszą i dziwną się staje, im więcej zawiera w sobie dzielnej ziemnej treści, gdy ziarno złe i brak uprawy:
Czas jakiś licem wspierałam go mojem
I, młodociane ukazując oczy,
Wiodłam go z sobą torem prawej drogi;
Lecz skoro tylko stanęłam na progu
Drugiego wieku i zmieniłam życie,
On mnie odbieżał i oddał się innym.
Wreszcie «goniąc za szczęścia złudnemi obrazy» upadł tak nizko, że nie pozostało innego środka, jak tylko
Stan zatraconych pokazać mu ludów;
Dlategom progi zmarłych nawiedziła