czystszej prawdy, i nieraz ludzie łatwowierni pytali: czy Dante w rzeczy samej nie przeszedł za życia przez Piekło? z osobą jego kojarzono swąd szatański. Mimo że jego kraina potępienia ma pewien zarys i granice — wiadomego stożka, wierzchołkiem tkwiącego w najgłębszych otchłaniach ziemi, na każdym kroku czyni wrażenie czeluści niezmierzonej; jej kontury rozpływają się we mgłach i łunach; jej mieszkańcy przedstawiają się nam w najdziwniejszych grupach i pozach; sceny najbardziej fantastyczne, najdziksze potwory i rodzaje katuszy, niesłychane żywioły — zaznaczone są tylko, ale ręką bajecznie pewną, kolorem potężnym, z poczuciem ruchu i zgiełku, które oszałamia, z odgłosem wrzawy, wycia, jęków i skarg — ogłuszającym, tym odgłosem, który pewnie ongi budził trwogę.
Stamtąd wzdychania, żale i okrzyki
Szumią wśród nocy bez gwiazd i księżyca;
Słucham i łzami nabiegła źrenica.
Okropny hałas, tysiączne okrzyki,
Wybuchy gniewu, szlochania boleści,
I wycie mężów, i lament niewieści.
Zgiełk przeraźliwy tak rozlicznych wrzasków
To wre naprzemian, to się społem zetrze,
Jako tumany afrykańskich piasków,
Kiedy się zerwą i zmącą powietrze.
(Przekład A. Mickiewicza).
Ten sposób tworzenia nie ma w poezyi równego; trzeba go znowu zestawić z malarstwem późniejszem, — nie z dziełami Giotta, sztywnemi jeszcze i jednostajnemi, lecz z Michałem Aniołem lub mistrzami szkoły weneckiej. Rafael wydałby się jeszcze zbyt symetrycznym i spokojnym. Nawet Rubens w swych sądach ostatecznych jest zbyt je-