Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/46

Ta strona została uwierzytelniona.

cofają się od zbytniego żaru, łańcuch się rozrywa i Wojtek zajmuje w nim należne mu miejsce.

∗                    ∗

Spaliśmy wszyscy wybornie. O świcie wynurzam się z namiotu. Niebo gwiaździste, na szczytach błyszczy rumiana zorza. Porównywam stan aneroidu z wczorajszym, spadł jeszcze o dwa milimetry. Ale pogoda wyborna, ani jednej chmurki, ani najmniejszego wiatru. Budzą się górale; odbywamy orzeźwiające ablucje w strumieniu.
— No dzieci, co dziś robimy?
Wojtek jakby mi w mózgu czytał.
— Eh, wiecie co, bobyśmy szli na Wysoką.
Bez głosowania przyjęto, zwijamy obóz, nawet „herby“ nie gotujemy, szkoda czasu, pośniadamy na pierwszym odpoczynku. Odprawiamy jednego górala z depeszą do domu. Przez kotlinę Gerlachu, Polski Grzebień, Roztokę, już o 5ej po południu był w Zakopanem.
Przechodzimy ukosem nizki już w tym punkcie grzbiet biegnący od Kończystej i znajdujemy się w dolinie leżącej między tąż Kończystą z jednej a Tępą z drugiej strony. Mamy pokuszenie przejść jeszcze dalej na lewo przez Osterwę nad piękny staw Popradzki. Ale rozwaga każe wciągnąć w rachunek pewne niewiadome, wszak dzień krótki. Idziemy suchą dość połogą, zresztą mniej powabną doliną ku szerokiej a wzniosłej przełęczy. Po drodze mamy sposobność przypatrzenia się świstakowi, który nie dalej jak o trzydzieści kroków przypatruje się nawzajem. Rzecz to bardzo rzadka, tak blisko zejść to