Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/52

Ta strona została uwierzytelniona.

mniej bezpieczny źleb tatrzański. Granit w części zwietrzały i śliski, rozkruszony; to znów po bokach wystający wprawdzie w wielkich i niezbyt pochyłych ale zato cienkich taflach, które, gdy staniesz na nich, wysuwają się częstokroć z pod siebie. Tu też więcej jak gdziekolwiek indziej okazała się niezbędną ściśniona kolumna przy wejściu i zejściu. Gdyśmy szli z „Jegomością“ przed dwoma laty, zaledwie ktoś z idących naprzód stąpił na taki głaz ruchomy, poczuł, że ten wysuwa mu się z pod nogi, lekko zeskoczył na bok, ale głaz zwolna wysuwał się dalej. Szczęściem przewodnik o pół kroku niżej będący, zdołał go na chwilę powstrzymać, drugi i trzeci za nim idący szybko dopomogli i zmienili kierunek upadku. Przy większych odstępach w łańcuchu, po kilku sekundach już żadna siła ludzka nie byłaby w stanie zatrzymać skały, któraby „wymiotła“ ze zlebu nieoględnych śmiałków. W małą godzinę jesteśmy na szczycie. Jasno i ciepło. Gęsto obsiedliśmy kończysty czubek góry. Jeśli Gerlach usposabia posępnie, to Wysoka przeciwnie. Tańczyć wprawdzie nie można, bo nie ma gdzie, ale za to śmiech i gwar wesoły.
Widok ztąd równie piękny jak ciekawy i pouczający. Ztąd jednocześnie i grupę Gerlachu i szczególniej Krywania doskonale opatrzysz, nie mówiąc już o zachodnich szczytach. Jeden tylko zarzut można zrobić temu punktowi, to jest że z niego nie widzisz Wysokiej, bo ona istotnie każdej panoramie tatrzańskiej nadaje szczególny wdzięk wykwintnemi swojemi kształty.
O trzeciej popołudniu schodzimy z szczytu. Szybko robimy tę samą część drogi, którą obeszliśmy