Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/53

Ta strona została uwierzytelniona.

szczyt góry i bierzemy się ku „Wadze“ przełęczy, między ramieniem Wysokiej i Rysami. Będziemy tam najdalej w ciągu półtorej godziny. Zanim jednak tam dojdziemy, bierze mnie ochota opowiedzieć Ci szanowny czytelniku ustęp z jednej małej lecz twardej wycieczki. Właściwie sumienność turysty skłania mnie do tej gadatliwości, bo oto zeszedłszy z Wysokiej tym szkaradnym źlebem, przypominam sobie, że jest w Tatrach jeszcze gorszy i nierównie gorszy. Tylko że tego to już w żaden sposób nie zobaczysz, choćby cię istotnie płocha chęć wzięła szukać przykrych źlebów. Nie znajdziesz przewodnika, któryby się zgodził przeprowadzić cię tamtędy. Rzecz się miała tak: przed kilku laty wypadł mi jakiś gwałtowny, botaniczny „interes“ do doliny Pięciu Stawów. Wybieram się na parę dni z synem moim; nawiasem mówiąc nie radzę ci z nim chodzić na wycieczki, jeśli nie jesteś wypróbowanym taternikiem pierwszej wody. Ponieważ zwykle nasza droga jest przez Zawrat, przeto p. Alfons S. młody taternik chcąc użyć porannej przechadzki, odprowadza nas na tę przełęcz. Prócz Wojciecha Raja, Tatara i Ślimaka mamy z sobą Józka, naturalnie dużo młodszego niż dzisiaj, a objuczonego jak zwykle „trąbą“ (zn. duża, zielona puszka do roślin), deseczkami mieszczącemi obfite zapasy bibuły itd. Ponieważ Józek zaczął dopiero w owym roku zarabiać sam na siebie, nie miał przeto jeszcze swej własnej czuchy ale ojcową. A że ta była na niego srodze długą, więc zarzuciwszy ją na swą dużą torbę, zawiązywał pod szyją rękawami. Rozumie się, że wyglądał jak kópka siana. Dla oszczędności obuwia zwykł chodzić na Zawrat i wszelkie „piarżyste“ drogi boso. Pod