Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Zawrat do Rybiego. Już snadź zapisano było w księdze przeznaczeń tatrzańskich, że ta wycieczka powiedzie nam się w zupełności. Prawie trzy czwarte drogi schodzimy po bardzo wygodnych stopniach, po większej części mchem, trawą lub przynajmniej ziemią pokrytych. Grań bieży niezbyt pochyło a równolegle do pionowo-stojących a przeszło 3000 stóp wyniosłych skał ciągnących się od Rysów do Mięguszowskiej. Jest to droga jedna z najoryginalniejszych a zarazem najpiękniejszych w Tatrach. Tak łatwo, tak wesoło schodzi się w tę majestatyczną otchłań. Chciałoby się iść tędy jak najdłużej. Dziś jednak niepodobna się długo zatrzymywać. Słońce już zachodzi. Ku dołowi wygodne stopnie ustępują miejsce drobnemu żwirkowi i piargom. Trzeba iść wolniej, jeśli nie potrafisz razem z nami zsuwać się po podobnych drogach. Jest to bardzo prosty sposób lokomocji. Obierasz miejsce najwięcej pochyłe, i stojąc giętko na nogach, własnym ciężarem suniesz wraz ze żwirkiem sięgającym ci nieraz wyżej kostek kilka, kilkanaście, czasem kilkadziesiąt kroków.
Napotkawszy jaką przeszkodę, jaki głaz większy lub ustaloną ziemię, wyskakujesz szukając naprzód okiem dalszej ruchomej podstawy. Chodzi więc tylko o zręczne utrzymanie równowagi; o jak to idzie szybko! — Jeszcze niżej ku szyi wyginającej się już na prawo po nad Morskiem Okiem (t. zw. Czarnym Stawem), piargi coraz większe. Już ślizgać się niepodobna, musimy iść wolno po głazach. Ta część drogi jest najmniej dobrą, choć tak zwykłą w Tatrach, że i na myśl nie przyjdzie narzekać na nią, tem bardziej, że pochyłość już tylko bardzo nieznaczna.