Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/62

Ta strona została uwierzytelniona.

nie minie. Wołasz przewodników i pytasz jak się wziąć do wycieczki. Zakopianie są bardzo grzeczni i rozmowni. Wśród pogadanki góral już Cię wybadał i zakwalifikował. Albo jesteś kompletnym miejskim — bez urazy — niedołęgą, wtedy pojedziesz wózkiem do Roztoki — jeśli nie na samo miejsce; albo chodzisz jako tako choć po równej drodze, może już i dopuściłeś się Kościelisk, Strążysk lub na Gubałówkę, zaproponuje Ci drogę przez „Waksmundzką“. Albo uważasz się za wytrawnego tyrystę, a to na mocy tego, że zwiedzając Szwajcarję byłeś na Rigi — koleją, lub przeszedłeś przez Grimsel albo wreszcie wszedłeś na Faulhorn itd. Nawiasem mówiąc, z ubolewaniem spoglądasz w takim razie na Zakopian, chodzących w kierpcach i nie znających dobrodziejstwa szwajcarskich kamaszy o funtowej podeszwie, gęsto wielkiemi nabitej gwoździami, ani długiego również szwajcarskiego kija. Jeśli nie jesteś egoistą, to nawet w duchu już zamierzasz zreformować pod tym względem poczciwych tatrzańskich górali, którym Pan Bóg dał takie dobre nogi a takie nędzne obuwie i ciupagi. W tym tedy trzecim wypadku będziesz przeciągnięty przez Zawrat i Świstówkę.
O czwartej możliwej choć znacznie rzadszej kategorji pomówimy później.
Owóż w każdym z powyższych przypadków, dodawszy do kwalifikacji twojej przebytą drogę, sumy okażą się równe tj., że znajdziesz się jeszcze przed dojściem do celu wycieczki zbitym, znużonym, zbolałym, ledwie dyszącym i wyrzucającym sobie z goryczą lekkomyślność, która Cię tu zawiodła, na drogi tak różne od wygodnych alej Saskiego, Strzeleckiego