Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/63

Ta strona została uwierzytelniona.

lub jakiegobądź innego ogrodu. Coraz bardziej niecierpliwisz się „onaczysz“ (zn. męczysz, nudzisz) przewodnika pytaniami „a czy daleko jeszcze do tego Morskiego Oka“ — „a kiedyż tam będzie to Morskie Oko“ itd. — Napróżno góral pociesza Cię z dziesięć razy: że „zaraz za tym brzeżkiem“ — że już nie „precz“ (zn. nie daleko). Napróżno chwali Cię „jakto oni dobrze chodzą, ho, ho, mogliby iść i na Gierlach itp. Wszystko to coraz mniej pomaga, czujesz się — dobitym.
Wreszcie spostrzegasz przed sobą wysokie skały zamykające pionowo horyzont, no, tu już wyraźnie świat deskami zabity, przecież dalej iść niepodobna. Jeszcze jeden „brzeżek“ i stajesz nad wielkiem zwierciadłem wody, u stóp owych skał prostopadłych.
— A więc to, to jest Morskie Oko! — nie pytając już wykrzykasz.
— A hej — przytakuje góral, z politowaniem spoglądając na twoją pocieszną — naturalnie w tej tylko chwili fizyognomię.
Nie wierzże mu na miłość boską, o przyszły taterniku! jeśli Ci istotnie prawda miła.
— Jakto rzekniesz, więc on mnie okłamuje?
No, niby tak po trochu, ale czyni to z dobrego serca. Wprowadza Cię w błąd rzeczywiście, ale. głównie przez litość nad Tobą i tylko niekiedy łączy się z tem mała cząstka krótkotrwałej niechęci, jeśliś go przez drogę „godnie wyonaczył“. Dla niego wprawdzie to przed czem stoisz było, jest i będzie zawsze „Rybie“, a Morskie Oko tam nad Rybiem wysoko. Ale w głowie górala odbywa się taki mniej więcej proces myślenia: „Ta bieda i tak już ledwie łazi;