Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze Wojtku, gotuj jaja.
Wojtek „nagotowił“ aż siedem. Zjadłem dwa, resztę oddałem moim towarzyszom. Nie pamiętam jak wyszli z tego zadania, aby podzielić pięć na dwie równe części, ale wiem, że jedli oba. Gdy zaś potem Wojtek suchy chleb maczał w herbacie, rzekłem śmiejąc się:
— Patrzajno Szymku jak się to Wojtek boi masła, a jaja to zajada.
— He, he, he, — zaśmiał się grubym basem Szymek i zwracając się do Wojtka:
— Przecie do jaja nic nie trza dokładać i będzie z niego kurczę, a do masła dokładaj co chcesz, to cielęcia nie będzie.
Purpurą spłonął Wojtek, który choć biegły w przepisach kościelnych, a nawet kanonicznych, wyraźnie na tym punkcie się załapał.
Dochodzimy pod Murań. Spoczywamy. M... im bliżej „Jagnięcej Zagrody“, tem więcej opowiada jak tam źle wejść, wielu to nie weszło choć się grubo zakładali. Zakopianie zaczynają go brać na fundusz. Szymek siedząc poważnie i nie wyjmując z ust fajeczki, rzecze półgłosem jakby po długim namyśle;
— Ja ta chyba już nie pujdem, bo się bojem.
— Dajcież spokój — rzecze stojący przy nim Raj, jakby mu chciał dodawać odwagi — przecieżby on (M...) nas na pewną śmierć nie prowadził; przejdziemy może. — M... brał to na serjo.
Wchodzimy na stromą grań, potem pod same ściany szczytu Murania. Wystaw sobie Czytelniku ściany paręset stóp raczej nad tobą pochylone niż prostopadłe, i tak cały szczyt w około. W jednym