Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/75

Ta strona została uwierzytelniona.

cząwszy dobrze, wiozą nas wszystkich rzeźko do domu. Mijamy Jurgów ostatnią węgierską wioskę, z niezbędną osadą cyganów wybierających trybut od przejezdnych. Ciało cyganów zaledwie szczątkami jakiegoś odzienia tu i owdzie obwieszane. Każdy z nich przypomina mniej więcej ten most nieopodal od ich lepianki wiszący nad Białką, a który jej wcale także nie przykrywa. Wiedziony metodą ścisłego rozumowania dzisiejszych, nie tyle tak zwanych, jak raczej tak siebie nazywających pozytywistów, znalazłem w tem nowy dowód wpływu otoczenia na człowieka, mianowicie na człowieka natury. Cyganie mają do tego pewne prawa. Ciekawy byłbym, jeśli kiedy przecież ten most się zawali i jeśli, co jest mało prawdopodobnem, postawią tam nowy, w jakim czasie odzienie cyganów przestanie także być dziurawem?
Jeśli, o Czytelniku, nie smakujesz w moich hipotezach, to bądź przynajmniej wyrozumiałym. Zaręczam Ci, że jeśli w dziesięciu siądziesz na wózek Marcinka i poddasz się kłusowi po takiej drodze jak ta, którą jedziemy, to z pewnością nic lepszego nie sprodukujesz. Za to oszczędzę Ci Bukowiny i z przyległościami. Oto już widać Poronin. Za półtory godziny będziemy w Zakopanem. Ależ na miłość boską ledwie południe! i przy tem pogoda; nie spodziewają nas się w domu tak rychło.
— A gdyby tak obejrzeć Sichłe i Toporowe Stawki?
— Zgoda.
Opuszczamy Marcinka i jego wózek, dając mu rendez-vous w Jaszczurówce, sami zaś puszczamy się piechotą pod „Mur za Sichłem“. Jest to grań nie