Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/77

Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatni etap w Jaszczórówce. Wesoło. Przed zmrokiem wózek Marcinka wiezie do domu dziwaczną grupę siedzących w niemożliwych pozach taterników. Naturalnie zawsze z muzyką.
Gdyśmy nazajutrz jawili się u „Jegomości“ dla złożenia sprawy z wycieczki, gdyśmy mu opisali drogę z Gerlachu i Rysów, zawołał tenże z uśmiechem:
— Bodajże was Bóg oświecił! atożeście mnie prawie (zn. zupełnie) okradli!
Bodajże was Bóg oświecił, jest to wykrzyknik, którego „Jegomość“ używają w potocznej mowie w tych razach, gdzie inni, nie wyjmując i Ciebie, szanowny Czytelniku, powiedzieliby może „a niechże was donder świśnie“.
Jegomość, który po każdej wycieczce swojej tegoż samego dnia wieczorem zapewnia, że to już ostatni raz wyszedł w Tatry, a nazajutrz rano powiada, że jak znowu pójdzie, to się tak a tak musi urządzić, przebąkiwał całe lato, że pragnie jeszcze jednę dłuższą wyprawę odbyć, ale nam nie chciał powiedzieć jaką. Nie mógł zaś iść z nami, bo nie miał go kto zastąpić. Tak, do Gąsienicowych Stawów za to, idzie z parę razy na tydzień, bo to trwa tylko kilka godzin.
— A pocóżeście tajemnicę z tego robili, tożbyśmy się nie poważyli chodzić tam przed wami.
Łaskawy Czytelniku (zwracam uwagę twoją, że epitetu „łaskawy“ na końcu tego artykułu używam poniekąd jako captatio benevolentiae; gdybyś wiedział jak źle wyglądałem wychodząc na tę wycieczkę, i jak dobrze z niej wróciłem, kiedy własna żona oczom swoim wierzyć nie chciała, to darowałbyś mi