Siedziałem przy stole obok kogoś kto mnie pytał, czy dama naprzeciwko niego nie jest żoną człowieka, który siedzi obok niej i który nie mówi do niej ani słowa; odpowiedziałem: „Albo jej nie zna, albo to jest jej mąż“.
N..., którego chciano pociągnąć za język w sprawie rozmaitych nadużyć publicznych i prywatnych, odparł chłodno: „Codziennie pomnażam listę rzeczy, o któyrch już nie mówię. Największym filozofem jest ten, którego lista jest najdłuższa“.
„Zaproponowałbym chętnie — powiadał pan D. — potwarcom i złośliwcom następujący układ. Powiedziałbym pierwszym: godzę się aby mnie spotwarzano, bylebym czynem obojętnym lub nawet chwalebnym dostarczył materji dla potwarzy; byleby się ograniczyła do haftów na tej kanwie; byleby nie wymyślano faktów równocześnie z okolicznościami; słowem, byle potwarz nie dostarczała wraz i treści i formy. Powiedziałbym złośliwym: uważam za naturalne aby mi ktoś szkodził, byleby, szkodząc mi, miał w tem jakiś interes osobisty; słowem, aby mi nie wyrządzano złego bezinteresownie, jak się to zdarza“.
N... lubi aby mówiono że jest złośliwy, mniejwięcej tak, jak Jezuici dość byli radzi aby mówiono że oni mordują królów. To duma, która nad słabością ludzką chce panować postrachem.
Kawaler, którego namawiano aby się ożenił, powiadał uciesznie: „Proszę Boga, aby mnie strzegł od kobiet równie skutecznie, jak ja się ustrzegę od małżeństwa“.
Pytałem pana R..., człowieka dowcipnego i utalentowanego, czemu nie brał udziału w rewolucji r. 1789; odpowiedział: „Bo od trzydziestu lat poznałem ludzi jako tak złych pojedynczo i prywatnie, że nie śmiałem niczego oczekiwać po nich publicznie i zbiorowo“.
Strona:PL Chamfort - Charaktery i anegdoty.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.