Strona:PL Chateaubriand-Atala, René, Ostatni z Abenserażów.djvu/123

Ta strona została przepisana.

„Księżyc użyczył swej bladej pochodni żałobnemu czuwaniu. Wyszedł w połowie nocy jak biała westalka, która przychodzi płakać na trumnie towarzyszki. Niebawem rozlał po lasach ową wielką tajemnicę melancholii, którą lubi opowiadać starym dębom i odwiecznym wybrzeżom morskim. Od czasu do czasu, zakonnik. zanurzał ukwieconą gałąź w poświęconą wodę; następnie, potrząsając wilgotną kiścią, napawał noc balsamami nieba. Niekiedy, powtarzał na starodawną nutę parę wierszy dawnego poety, imieniem Job; mówił;
»Minąłem jak kwiat; uschłem jak ziele polne.
»Dlaczego dano światło nędzarzowi, a życie tym, którzy są w goryczy serca?«
„Tak śpiewał starzec. Poważny i jak gdyby rytmiczny jego głos toczył się w milczeniu pustyni. Imię Boga i grobu wychodziło ze wszystkich ech, ze wszystkich strumieni, wszystkich lasów. Gruchania wirgińskiego gołębia, spadek potoku w górach, brzęczenie dzwonu, który wolał podróżnych, mięszały się z temi żałobnemi pieśniami; zdawało się, iż w Gajach śmierci rozbrzmiewa odległy chór tych co minęli, i że odpowiada głosowi Samotnika.
„Tymczasem, na wschodzie, zarysowała się smuga złota. Jastrzębie krzyczały na skałach, a kuny skryły się w dziuplach wiązów: był to sygnał do konduktu żałobnego Atali. Wziąłem ciało na ramiona; pustelnik szedł przede mną,