Strona:PL Chateaubriand-Atala, René, Ostatni z Abenserażów.djvu/145

Ta strona została przepisana.

rodził w nas obraz przyrody. Zamłodu, pielęgnowałem Muzy; niema nic bardziej poetycznego, niż szesnastoletnie serce w świeżości swoich uczuć. Ranek życia jest jak ranek dnia, pełen czystości, obrazów i harmonii.
„W niedziele i dnie świąteczne, słyszałem często, w wielkim lesie, poprzez gęstwinę drzew, dźwięki odległego dzwonu, który wołał mieszkańców pól do świątyni. Oparty o pień wiązu, słuchałem w milczeniu nabożnego szeptu. Każde drżenie spiżu sączyło w mą prostą duszę niewinność sielskich obyczajów, spokój samotności. urok religji i słodką melancholię pierwszego dziecięctwa. Och, któreż niewdzięczne serce nie ściśnie się na dźwięk dzwonów rodzinnego miejsca, tych dzwonów, które drżały z radości nad jego kołyską, które oznajmiły jego przybycie na ziemię, zapisały pierwsze bicie jego serca, obwieściły szeroko dokoła świętą radość jego ojca, oraz bardziej jeszcze niewymowne boleści i radości matki! Wszystko mieści się w owych zaczarowanych marzeniach, w których pogrąża nas dźwięk rodzinnego dzwonu: religia, rodzina, ojczyzna, i kolebka i grób, i przeszłość i przyszłość.
„To prawda, iż oboje z Amelją bardziej niż ktokolwiek smakowaliśmy w tych poważnych i tkliwych myślach, ponieważ chowaliśmy oboje nieco smutku na dnie serca: mieliśmy to z Boga lub z matki.