Strona:PL Chateaubriand-Atala, René, Ostatni z Abenserażów.djvu/171

Ta strona została przepisana.

było oprzeć się pokusie ostatniego z niemi pożegnania.
„Starszy brat sprzedał ojcowskie dziedzictwa, nowy zaś właściciel nie mieszkał na wsi. Przybyłem do zamku długą świerkową aleją; przebiegłem pieszo opustoszałe dziedzińce; zatrzymałem się spoglądając na zamknięte lub wpół strzaskane okna, oset pleniący się u stóp murów, liście wyścielające progi, i na samotny ganek, kędy lak często widziałem ojca i jego wierne sługi. Stopnie były już pokryte mchem; żółte jaskry rosły między obluźnianemi i chwiejnemi kamieniami. Nieznajomy stróż otworzył znienacka drzwi. Wahałem się, czy mam przekroczyć próg; odźwierny zawołał: „No cóż, czy pan też zrobisz lak samo, jak la obca dama, która przybyła tu przed kilku dniami? Kiedy miała wejść, zemdlała: trzeba mi było odnieść ją do powozu«. Łatwo mi było domyślić się obcej, która, jak ja, przybyła szukać w tych miejscach łez i wspomnień.
„Zasłaniając na chwilę oczy chustką, wszedłem pod dach swoich przodków. Przebiegałem echowe komnaty, w których słychać było jedynie hałas moich kroków. Pokoje były zaledwie oświetlone słabem światłem, które przedzierało się przez zamknięte okiennice. Odwiedziłem komnatę, w której matka postradała życie, wydając mnie na świat; tę, w której zwykł był przebywać ojciec; tę, w której sypiałem w ko-