te miejsca stworzone są aby służyły za schronienie szczęściu, a ja!...«
Aben-Hamet ujrzał imię Boabdila oprawne w mozaiki. »O mój królu, rzekł, co się z tobą słało? Gdzie znajdę ciebie w twojej opustoszałej Alhambrze?« I łzy wierności, prawości i honoru popłynęły po licach młodego Maura. »Twoi dawni panowie, rzekła Blanka, lub raczej królowie twoich ojców, to byli niewdzięcznicy. — Cóż mi o to! odparł Aben-Hamel, byli nieszczęśliwi!«
Podczas gdy wymawiał te słowa, Blanka prowadziła go do komnaty będącej niby sanktuarjum świątyni miłości. Nic nie mogło się równać z wykwintem tego ustronia: sklepienie całe wymalowane lazurem i złotem, wycięte w ażurowe arabeski, sączyło światło niby przez gąszcz kwiatów. W środku budowli tryskała fontanna, a wody jej, opadając drobniutką rosą, spływały do alabastrowej konchy. »Aben-Hamecie, rzekła córka diuka de Santa-Fe, przypatrz się dobrze tej fontannie: w nią padały okaleczałe głowy Abenserażów. Widzisz jeszcze na marmurze ślady krwi nieszczęśliwych, z których Boabdil czynił ofiary swych podejrzeń. W ten sposób obchodzą się w waszym kraju z mężczyznami, którzy uwodzą łatwowierne kobiety.«
Aben-Hamet nie słuchał już Blanki, położył się na ziemi i całował z szacunkiem ślady krwi
Strona:PL Chateaubriand-Atala, René, Ostatni z Abenserażów.djvu/212
Ta strona została przepisana.