Strona:PL Chateaubriand-Atala, René, Ostatni z Abenserażów.djvu/231

Ta strona została przepisana.

dlań niewyczerpanem źródłem rozkoszy, o tyle, z drugiej, pewność iż nie dostąpi nigdy szczęścia bez zaparcia się wiary ojców, przygnębiała go bez miary. Już upłynęło kilka lat, nie przynosząc lekarstwa jego niedolom; czyż tak ma spłynąć cale życie?
Tak tonął w otchłani najbardziej smutnych i tkliwych dumań, kiedy, jednego wieczora, usłyszał dzwonek, wzywający chrześcijan do wieczornej modlitwy. Przyszło mu na myśl, aby wstąpić do świątyni Boga Blanki i poprosić o radę Pana Wszechrzeczy.
Wychodzi z domu, przybywa do bram dawnego meczetu, przemienionego przez Wiernych na kościół. Z sercem wezbranem od smutku i religijnego skupienia wchodzi do świątyni, która była niegdyś świątynią jego Boga i ojczyzny. Modły skończyły się właśnie, nie było w kościele nikogo. Nabożny mrok panował wśród mnogości kolumn, podobnych pniom drzewa w regularnie zasadzonym lesie. Lekka architektura arabska zespoliła się z gotykiem, i, nic nie tracąc ze swej wytworności, nabrała powagi sposobniejszej do rozmyślań. Parę lamp zaledwie że oświecało głębokie sklepienia; ale, przy blasku zapalonych świec, widać było jeszcze blask ołtarza w sanktuarjum: lśnił od złota i drogich kamieni. Hiszpanie pokładają całą chlubę w tem, aby się wyzuwać z bogactw i stroić niemi przedmioty czci; lud nawpół nagi