Chateaubriand wreszcie zastrzyknął literaturze ową jakąś morbidezzę, która tkwi na dnie jego duszy. Jest w nim — zamłodu przynajmniej — jakaś zmysłowa omdlałość, która szuka podniety to w wyczarowywaniu obrazów pierwotnego życia, gibkich ciał kobiecych depcących bosą stopą chłodne mchy leśne, to znów smaga sobie krew truciznami wynaturzonych uczuć i zgryzot sumienia. Nuda, to sęp żrący całe życie serce Chateaubrianda-Renégo: otóż, nuda bywa drapieżna, nuda bywa okrutna... Powiedział ktoś, w śmiałym paradoksie, że w Reném jest, mimo wszystko, coś z owego Valmonta z Niebezpiecznych związków. »Pani de Beaumont otwiera żałobny orszak kobiet, które przesunęły się przede mną«, notuje Chateaubriand w swoich Pamiętnikach z za grobu; a oto urywek z listu, jaki René w Naczezach pisze do młodej czerwonoskórej, do Celuty:
- „...Nie sądź wszelako, abyś kiedy mogła bezkarnie poddać się pieszczotom innego mężczyzny; nie sądź, aby mdłe uściski mogły wymazać z twej duszy uściski Renégo. Trzymałem cię na mej piersi w głębiach puszczy, wśród wichru i burzy, wówczas gdy, przeniósłszy cię przez strumień, byłbym chciał zasztyletować cię, aby przygwoździć szczęście w twojej piersi, i skarać się za to, iż dałem ci to szczęście... Tak, Celuto, jeśli mnie stracisz, zostaniesz wdową; kto mógłby cię otoczyć tym płomieniem, jaki noszę w sobie nawet wówczas gdy nie kocham? Te pustkowia, które wypełniłem żarem, wydałyby ci się lodowate przy