kola, ale żaden biały nie zamieszkiwał jeszcze Luizjany. Liczyłem zaledwie siedmnaście opadów liści, kiedy kroczyłem z mym ojcem, wotownikiem Utalissi, przeciw Muskogułgom, porężnemu plemieniu Florydy. Połączyliśmy się z naszymi sprzymierzeńcami Hiszpanami, i bitwa rozegrała się na jednej z odnóg rzeki Mobil. Areskui[1] i Manitowie nie byli nam łaskawi. Nieprzyjaciele zwyciężyli; ojciec postradał życie; ja, broniąc go, odniosłem dwie rany. Och! czemuż nie zstąpiłem wówczas w krainę cieniów! byłbym uniknął nieszczęść, jakie mnie czekały na ziemi. Duchy rozrządziły inaczej: uciekające niedobitki uprowadziły mnie do Saint-Augustin.
„W mieście tem, świeżo wzniesionem przez Hiszpanów, groziło mi, iż mnie pognają do min meksykańskich, kiedy stary Kastylijczyk, imieniem Lopez, wzruszony moją młodością i prostotą, ofiarował mi schronienie i przedstawi! mnie siostrze, przy której żył w stanie bezżennym.
„Oboje powzięli dla mnie najtkliwsze uczucia. Wychowano mnie bardzo starannie, dano mi wszelakiego rodzaju nauczycieli. Ale, spędziwszy trzydzieści — księżyców w Saint-Augustin, uczułem odrazę do życia w mieście. Nikłem w oczach: to stałem nieruchomo przez całe go-
- ↑ Bóg wojny.