dwadzieścia funtów i połowę wyrzuciłam, bo nawet dzieci jeść nie chciały.
— Co pani mówi, co pani mówi... Nieboszczyk rejent to wolał, niż smażone grzyby... Pani podsędkowa zawsze przypomina: Symchowa, Symchowa, a kiedy dla mnie będzie jesiotr?
— Wreszcie, jeśli tanio...
— No, dla pani po złotówce funt.
— Idźcie dalej, za tę cenę będę miała łososia.
— Mnie sam — dwadzieścia pięć groszy kosztuje, muszę coś zarobić.
— Piętnaście groszy dam i wezmę trzydzieści funtów.
— Co ja z resztą zrobię? Ach pani kochana, taka smaczna ryba, aż żal jeść. No, polecę do burmistrzowej, może ona do współki weźmie.
Tymczasem pani burmistrzowa, dowiedziawszy się, że Chawa — która o przestrzeganiu stopni znaczenia na chwilę zapomniała — zgłosiła się naprzód do kasyerowej, Żydówkę za drzwi wyrzuciła.
— Szelma — krzyczała zatrzaskując drzwi — ona mnie będzie częstować tem, co jakiejś kasyerowej od gęby odpadnie. Ja ci to przypomnę!
Chawa nie miała nawet czasu zmartwić się tem przyjęciem i popędziła dalej. Bóg handlu jednak widocznie postanowił ciężkiem dopuszczeniem ukarać ją za zuchwałą próbę, bo nigdzie ani całego, ani połowy jesiotra sprzedać
Strona:PL Chawa Rubin.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
— 13 —